Staram się coś napisać, naprawdę się staram, ale ostatnio im mocniej się staram, tym jakby doba robi się coraz krótsza... Mam pozaczynanych kilka wielce ważnych dla mnie postów - i mimo najszczerszych chęci nie potrafię żadnego skończyć.

Czas jest wedle wszelkich teorii nielimitowany, ale na przekór logice mam poczucie, że skubany stale mi ucieka. Zosieńka pochłania go w ilościach większych nawet od mleka (ha, i już wiem skąd te gazy! ;)), natłok wynurzających się znikąd spraw przygniata co rusz, a sterta ambitnych planów robi się coraz wyższa...


Ech, grudzień po prostu :) Miesiąc ten, jak powszechnie wiadomo, obfituje w obowiązki - i choć pięknie jest poddać się pandemii czerwonych czapek z białymi pomponami, płynących z każdego głośnika trzeszczących szlagierów, pełnych dzwoneczków i "ho ho ho", to nie da się ukryć, że grudniowa doba powinna być tak co najmniej ze dwa razy dłuższa... W naszej rodzinie w dodatku grudzień obfituje w różne uroczystości, co nie ułatwia rozprawiania się z zakupami prezentowymi i kulinarnymi rewolucjami (zwłaszcza z maleńkim, coraz bardziej ciekawskich dzieckiem w pobliżu ;)).

Ja mam nawet listę "TO DO" (tak, wołami, by nie dało się jej zignorować :P). I ogromny zasób szczerych chęci - bo pieniędzy, mówiąc delikatnie, znacznie mniejszy. A z prezentami jak wiadomo jest tak, że trzeba albo mieć forsę, albo czas ;) Ja muszę jakoś w grudniowym wirze wywalczyć to drugie ;) I staramy się! Prezentowe półprodukty w drodze, pomysły zgrabnie ułożone w głowie (no dobra, ściemniam, są mocno nieułożone, ale próbuję trzymać je w ryzach ;)). Znikoma część prezentów już zdziałana, większość jeszcze w powijakach lub w sferze planów. A dni mijają jakby je czort gonił, no nie dają mi szans! Nawet wysłanie pocztówek mnie przerasta - miały 1 grudnia iść do Japonii, poszła tylko jedna przesyłka, bo do życzeń za ambitnie podchodzę i nie wiem kiedy skończę pisać resztę... (już piszę noworoczne a nie gwiazdkowe, cóż :P) A lista pocztówek krajowych piętrzy się dumnie przede mną, w zasadzie tylko wypełnić je trzeba i wysłać... tylko.... ;) Dekoracje do pierniczków przygotowane, przepis mój ulubiony czeka na stole - a kiedy je upiekę? ....i mogłabym tak wymieeeeeeeeeeeeeeeeniać, tylko boję się że grudnia by zabrakło :P


Rety i wyszedł post marudzący, a nie o zrzędzeniu miało być, tylko o organizacji! Przepraszam :)
Podziwiam ogromnie wszystkie te niesamowicie zorganizowane kobiety, które prezenty mają gotowe pół roku wcześniej, przepisy wybrane miesiąc wcześniej, dom zawsze posprzątany, kartki napisane z wyprzedzeniem, punkty z listy odhaczane o czasie i w dodatku mają umówionego fryzjera... dla mnie to nadal wyższa sztuka, nie wiem czy kiedykolwiek złapię taki rytm. Moi drodzy, jak Wy to ogarniacie? Jak wydłużacie Wasze doby, by to wszystko dopiąć? Matki - jak wyczarowujecie kolejne 2 pary rąk (do tych 4 już wyhodowanych) i bonusową parę oczu? Zdradźcie mi proszę przepis na sukces! :) 
...bo mój organizm daje się zwieść tym króciutkim dniom i długim nocą, kuszącym snem zimowym... 


Trzyma mnie jednak w dobrym nastroju kilka najprostszych rzeczy :) Otóż, Zośka wczoraj przeżyła zachwyt pierwszym w życiu zaznajomieniem się ze śniegiem :D To było autentycznie bezcenne doświadczenie! :D Poza tym chai robi się szybko a pachnie tak korzennie, że prawie jakby pierniczki już były :P W dodatku Mąż wróci niedługo z pracy, Zośka się uśmiechnie - i chwilo trwaj! Czas - ścigacz -  przestanie mnie frustrować ;)

Idę wyczarować jakiś obiad, skoro Zoś już zjadła :) 

Dziękuję za odwiedziny :) Zostaw proszę po sobie ślad w komentarzu.

PS. Jeśli nie chcesz się logować, wybierz opcję "Nazwa/adres URL" i wpisz swoje imię